O manufakturze
Zawsze chodziłam z książką do biologii i przewodnikiem po roślinach w ręku oraz z ołówkiem i kredkami w kieszeniach. „Coś” ciągnęło mnie do lasu i na łąkę, fascynowały mnie rośliny i zielarstwo. Gdy sobie przypominam, kto mnie nauczył nazywać rośliny po imieniu, z wdzięcznością myślę o mojej Mamie, prawdziwej „Krysi leśniczance” – bo wszyscy mężczyźni z jej rodziny z dawien dawna, przed laty byli leśnikami na Wileńszczyźnie. To Ona mnie zaraziła tą pasją, którą potem sama w sobie rozwijałam. Do tego, jak zawsze, potrzebni byli inni ludzie, przeróżne „przypadki” i zbiegi okoliczności oraz chęć poznania, które powiodły mnie dalej.
Ukończyłam Architekturę Krajobrazu, bo to były jedyne studia, które łączyły w sobie umiłowanie przyrody i rysunek. Pamiętałam, że już wtedy, gdy pisałam swoją pracę magisterską, „chodziły” mi po głowie tkaniny z traw, liści, gałęzi – duże i przestrzenne…
Kiedyś, będąc w Paryżu, postanowiłam pojechać do Luxemburga, do Cioci, którą znałam tylko z rodzinnych opowiadań. Bardzo się polubiłyśmy już od pierwszego spotkania. W następnym roku pojechałam dzięki Niej do Brukseli na staż do rzemieślnika, który wytwarzał papier. No i wtedy przepadłam z kretesem…
Walter Lawier (tak nazywał się ów brukselski papiernik) przekazał mi wszystkie swoje tajniki i sposoby, które sam doskonalił przez wiele lat. W pewnym momencie zaczęłam go męczyć o wymarzony papier z… roślin. Najpierw długo się opierał, aż wreszcie dał się uprosić i wspólnie ugotowaliśmy pokrzywy, aby zrobić z nich papier.
Gdy powróciłam do Polski rozpoczęłam wytwarzanie swojego „papieru” – jeśli tylko można tak nazwać efekt moich pierwszych nieudolnych prób. Na ramkę z ula wylewałam masę roślinną, gotowaną wcześniej w ługu, w wielkim garnku na kuchni węglowej. Nadmiar wody wyciskałam za pomocą wiejskiej praski do białego sera. Wyszła szaro-brunatna tektura. Mam ją do dzisiaj. Potem dowiedziałam się od kogoś, że masę papierową można zrobić we „Frani”. Dwie pralki przepaliłam…
W domu rodzinnym miałam zakaz czerpania papieru. Ale potem wyszłam za mąż i w naszym domu natychmiast go „odwiesiłam”. Zamówiłam pierwszą prawdziwą ramkę do czerpania papieru, ktoś zrobił mi małą prasę. Wszystko działo się w kuchni, właściwie pod stołem, gdzie stała balia z pulpą celulozową. Moja malutka córeczka Zosia, która uczyła się wtedy chodzić, kilka razy wpadła do niej! Arkusze papieru suszyłam w oknach na karniszach.
W tym czasie, zaraz po studiach i stażu w Brukseli, zaczęłam pracować w Instytucie Geografii PAN a potem Fundacji na rzecz Ekorozwoju przy tworzeniu programu „Zielone Płuca Polski”. Wspaniały zespół ludzi snuł marzenia, kreślił z rozmachem wielkie, piękne plany i rozważał w jaki sposób nie zatracić wartości przyrodniczych północno-wschodniej Polski, a przy tym wprowadzić na tych terenach ekorozwój. Czy nasza pięcioletnia praca przydała się komuś, czy też została zamknięta w przepastnych szufladach w wielkich biurkach i szafach? Nie wiem…
Pracowałam też społecznie w Polskim Klubie Ekologicznym – organizowałam pierwszy „Dzień Ziemi” w Warszawie i prowadziłam edukację ekologiczną dla dzieci. Poświęcałam na to cały swój wolny czas. Naturalnym ciągiem dalszym tej pracy była moja rubryka o ochronie przyrody w czasopiśmie dziecięcym „BĘC”, którą z przyjemnością prowadziłam przez wiele lat.
Gdy codziennie chodziłam do pracy czułam, że jestem wkręcana w wiry wielkiej machiny, która powoli mnie „zjada”. Brakowało mi wolności i poczucia kierowania własnym życiem.Wyszłam za mąż, program „Zielone Płuca Polski” dobiegł końca i tak powoli dzięki zbiegom rożnych okoliczności powstała Manufaktura Papieru Czerpanego. Moja mała córeczka mówiła „Mamy faktura” – pięknie, prawda? Zaczęły powstawać papiery roślinne, koperty, papeterie, abażury… wszystko to, co może powstać z ręcznie wytwarzanego papieru.
Papier jest taki wdzięczny i cierpliwy, tyle w nim ukrytego światła, różnych faktur, kolorów… – wszystko w siebie wchłonie, ale i pokaże, utrwali na długo. Piękne, tajemnicze tworzywo.
Pewnego dnia poczułam, że powinnam zmierzyć się z prawdziwymi fachowcami w sztuce papieru. Rozpoczęłam więc studia na Wydziale Konserwacji Akademii Sztuk Pięknych. Tam poznałam różne techniki barwienia papieru, szycia i oprawiania książek. Spojrzałam na papier i jego jakość oczami konserwatora dzieł sztuki. Wiele mi to dało.
Od kilku lat prowadzę warsztaty-pokazy czerpania papieru. Staram się, aby były ciekawe dla wszystkich – dużych i małych, widzów i uczestników. Podczas wspólnej pracy, kiedy wszyscy tłoczą się przy stołach i prasie „przemycam” różne wiadomości związane z historią papieru oraz życiem roślin. Gdy padają pytania i słyszę okrzyki – Jak pani to zrobiła? To niemożliwe! – wtedy wiem, że pokaz się udał, a widzowie poznali coś nowego. I już będą wiedzieli, dlaczego arkusz czerpanego papieru ma nierówne brzegi – że wcale to nie wynika z lenistwa introligatora…
Rośliny, liście, kwiaty i zioła, których używam do swych kompozycji powinny być zrywane bardzo wcześnie, o świcie, jeszcze o porannej rosie. Wtedy są najpiękniejsze – a zaraz włożone w papier długo zachowają swoje barwy.
Wystarczy tylko popatrzeć wokół, aby zauważyć piękno otaczającej nas natury, zwrócić uwagę na tak często niedostrzegany urok roślinek – tych niepozornych, niby zwyczajnych, a przecież tak niezwykłych, które ukryte gdzieś w podszycie lasu lub na łące „bawią się z nami w chowanego”.
Teraz gdy już nie czerpię papieru pod kuchennym stołem, gdy mam swoją własną pracownię – już wiem, że oczekują mnie wyzwania, które wcześniej były nie do wyobrażenia.
Drążenie doskonałości. Czerpanie radości.
Małgorzata Lasocka